lubię przedłużyć sobie lato, szczególnie kiedy ono specjalnie nas nie rozpieściło w tym roku.
Grecja nawet w pażdzierniku to ciepło, nagrzane słońcem warzywa i owoce, ciepłe morze i mało turystów...
Nie byłabym sobą gdybym nie próbowała oczywiście czegoś upiec na miejscu z tamtejszych, greckich mąk.
Niestety nie miałam Kiciusia ani nawet najprostszego miksera, zaś moje spracowane ręce od pewnego czasu odmawiają mi posłuszeństwa, więc przydała się i sprawdziła znana metoda "rzucania" ciastem o blat.
Pieczywo wyszło całkiem, całkiem - chociaż mąkę kupowałam raczej na wyczucie. Najlepiej sprawdziła się oczywiście mąka pszenna z importu, chyba kanadyjska, o dużej zawartości białka.
Chętnie bym się dowiedziała co dokładnie znajdowało sie w tych pozostałych greckich torebkach..